Hope Mathers
wyglądu użycza: Cara Delevingne
Śmierć bliskich osób nie sprawia, że
jesteśmy smutni. Sprawia, że jesteśmy przerażeni, puści niczym
wydrążona łupinka orzecha rzucona na podłogę. Czyni nas
zrozpaczonymi. Śmierć która zamyka w swych kościstych ramionach
osobę którą kochamy, osobę która tak naprawdę powinna jeszcze
długo żyć, jednocześnie wydziera w nas ogromny krater, i
pozostawia nasze biedne słabe serce na chłód pustki. I te biedne
małe serce, marznie, kuli się, pęka i czasami...przestaje bić. W
większości przypadków właśnie tak jest, jeśli ktoś kogo
kochaliśmy nie pozostawił po sobie niczego. Jednak są osoby, które
nawet po swojej śmierci, bronią nas, chronią i kochają. Wierze w
Boga, wierze że on jest bo skoro na świecie są tak okrutne rzeczy,
których nie umiemy wyjaśnić istnieje tez Bóg. Nie znałem nigdy
osób, które tak naprawdę w moim życiu znaczyły najwięcej. Nie
znałem ich ciepła ramion, ich uporu, blasku oczu. Ale czułem ich
obecność. Jedną z nich była kobieta, która tchnęła w moje
życie wiarę, mocną silną wiarę i siłę. Uspokoiła moją duszę
i była moja przewodniczką. Drugą osobą był mężczyzna, on za to
podarował mi kogoś kto w moim życiu stał się całą definicją
szczęścia, od ciepłych dłoni co rano po jej bystre spojrzenie i
miłość. Bezsprzeczną, nie prosząca o nic, chociaż w zamian
starałem się dawać jej każdego dnia więcej. Człowiek, który
odszedł za wcześnie, a nie powinien, dał mi więcej niż mój
własny ojciec. I gdybym miał wybierać, gdybym miał taka
możliwość, oddałbym swój każdy dzień za to, by świat miał
Jego dłużej. I nie ważne jak bardzo bym tego chciał, Bóg nie
jest naszym przyjacielem który pokiwa głową i odpuści. Każdy
dzień mojego życia był testem, który przychodziło mi zdawać
naturalnie i bardzo dobrze. Musiałem stawić czoła demonom,
własnym, Jej i tym które chciały dopaść nas w przyszłości.
Codziennie prosiłem o to by mieć więcej siły by móc być chociaż
trochę taki jak On, ale wiedziałem, że nigdy nie będę taki.
Mogłem jedynie się starać. I teraz kiedy piszę te słowa, sądzę,
że jeszcze nigdy go nie zawiodłem.[...] – Philip Winsdor
Spotkanie z Hasnatem, pozwoliło
Philipowi na nowo poukładać swoje myśli. Nie miał mętliku w
głowie, nie musiał bić się ze wszystkim. Mężczyzna przypomniał
mu jak ważne jest to by nigdy nie zapominać o tych, którzy są w
naszym życiu najważniejsi. By nie rezygnować z miłości. Czasami
szatyn miał wrażenie, że wszyscy Ci najwspanialsi ludzie odeszli
przed nim, a on nie mógł ich poznać, jakby został zupełnie sam.
Nowy Jork był zupełnie inny niż Londyn, tu nie potrzebna była
Królewska Etykieta, tu nie oglądał się za sobą w obawie, że
ktoś go śledzi. Ale uciekając przed tym czego się bał, pogłębiał
ten strach a demony rosły w siłę. Dom gdzie wychowywała się jego
siostra był zupełnie inny niż pałac w którym teraz mieszkał
Philip, zupełnie inaczej toczyło się tu życie. Wieczory były
mimo wszystko spokojne, chociaż to miasto nigdy nie spało. Philip
siedział za domem przy basenie od kilku godzin, chciał być sam,
chciał upewnić się czy na pewno podejmował słuszne decyzje?
Chyba znalazł nieodpowiedni moment w swoim życiu. Źle trafił i po
prostu teraz coś jeszcze rozdzierało go na połowę. Nie dawało
spokoju. Musiał wrócić do domu, musiał wrócić do Anglii. Ale
jeśli zrobi to teraz, wyjdzie na jakiegoś psa którego się wyrzuca
gdy nie jest potrzebny albo gdy się na niego złościsz, a później
przechodzi Ci to i znów wpuszczasz go do domu. Ale tu wymyślił
sobie że jest potrzebny. Czuł jakby to wszystko było ułudą.
Nawet nie wiedział, czy ona jeszcze się z nim zobaczy. Nie wiedział
nic o niej, nie miał pojęcia. A Anglia, to był jego kraj. Jeżeli
chciał pokazać, że jest w stanie kierować królestwem, musiał
się starać. Tu już nie chodziło o ojca, ale o tych którzy w
niego wierzyli. Nie chodziło o bicie się o tron, ale o to by ludzie
wiedzieli że on zawsze ich wesprze. Zawsze będzie po ich stronie.
Nie chodziło o bycie tylko księciem. Chodziło o to, by służyć,
nie rozkazywać. Może gdyby miał wybór, wybrałby bycie zwykłym
przeciętniakiem. Ale urodził się jako Philip Winsdor Książę
Walii i następca tronu. Nie miał wyboru co do tego. Po chwili w
samotności usłyszał za sobą czyjeś kroki, odwrócił lekko głowę
i spojrzał przez ramię na niewysoką brunetkę, miała długie
gęste włosy, brązowe oczy i stała wpatrując się w niego.
- Philip, mogę?- spytała pokazując
na miejsce obok, kiwnął głową i odwrócił wzrok. Dziewczyna
usiadła obok niego i zaraz poczuł jej dłonie na swoich plecach,
które chciały jakby ukoić nieistniejący ból. Przysunęła twarz
do jego i oparła brodę o jego ramię zamknął oczy. Słyszał jak
głośniej oddychała. Wiedział, że stara się nie rozpłakać.
- Chciałabym byś był szczęśliwy.
Chciałabym móc nosić za Ciebie ten ciężar.
- Zrezygnowałaś ze mnie kiedy
najbardziej Cię potrzebowałem.
- Kocham Cię Philip, ale...
- Przestań Mary – przerwał jej z
grymasem bólu jakby jej słowa go raniły
- Bałam się rozumiesz? Bałam się,
że Ci zaszkodzę, że zrobię coś nie tak. Bałam się że Ci nie
pomogę. Ale kocham Cię i zawsze będę kochała, nawet jeśli Ty
już mnie nie chcesz- łkała cicho a łzy spływały po jej
policzkach, przytknęła czoło do jego skroni. Szatyn zamknął oczy
wydychając ciężko i głośno powietrze z płuc. Odwiedziny jego
byłej dziewczyny zaplanowała Kate, nieświadoma niczego Kate, która
chciała by jej syn znów był szczęśliwy. Ale tu nie chodziło o
szczęście, miał wrażenie, że jeśli nie odnajdzie Hope, jeśli
nie zobaczy jej jeszcze raz...przyjdzie wybierać mu między
mniejszym złem a większym. Czuł jak Mary wtula się w jego ramię,
a on prawie jej uwierzył, do puki, jakby ktoś zza nim nie szepnął
mu tych kilku słów. „Kochać to znaczy nigdy nie rezygnować. Być
przy kimś, nawet jeśli ten ktoś umiera.” Wtedy Philip poruszył
się nieznacznie drgnął, zaraz zabrał szybko ręke, jakby dotyk
dziewczyny go parzył. Czuł jak serce wali mu pod piersią, czuł
się jakby ktoś trzeci tu z nimi był.
- Nie Mary, Kochać to znaczy nigdy nie
rezygnować. Być przy kimś, nawet jeśli ten ktoś umiera- nie miał
pojęcia dlaczego to jej mówił, dlaczego głos w jego głowie tak
silnie na niego wpłyną, ale gdy wypowiedział te słowa, czuł się
dziwnie, lecz spokojnie. Jego miodowe oczy, zmrużyły się porażając
brunetkę swoim spojrzenie,
- Co? O czym Ty mówisz
Philip...Philip!? Poczekaj- krzyczała za nim kiedy on zmierzał już
ku wyjściu.- Philip proszę powiedz mi czy coś Ci jest?- zatrzymał
się kiedy narzucał na siebie kurtkę.
- Tak, zrozumiałem, że miłość ta
prawdziwa jest tylko wtedy kiedy kocha się kogoś nad wszystko
inne..
- Naćpałeś się!- krzyknęła
unosząc ramiona w górę, w tym samym momencie w przedpokoju
pojawiła się Kate zaniepokojona glośną wymianą zdań byłych
partnerów.
- Zostaw mnie w spokoju.- po tych
słowach pożegnał się z matką po czym wyszedł z domu szybko
wsiadając do swojego czarnego BMW. Przemierzając ulice Nowego Jorku
wahał się czy nie pojechać w stronę domu Hope, nie widział jej
kilka dni, nie wymienili się zupełnie numerami telefonów. Na
zegarku właśnie wybiła ósma wieczorem, a on jedyne na co wpadł
to kręcić się w okolicach jej domu, jakby coś to dało. W końcu
dostrzegł ją wychodzącą z autobusu, podjechał szybko i wysiadł
z samochodu.
- Hope!- krzyknął za nią, dziewczyna
odwróciła się a na jej twarzy nie zobaczył już łagodnego
uśmiechu. Poczuł jakby coś uderzyło w jego klatkę piersiową.
Zamknął za sobą samochód idąc w jej stronę.
- Philip- stwierdziła, miała smutny
głos, a on poczuł to nad wyraz dobrze. Nie znali się, nie mieli
zielonego pojęcia o sobie, ale on...
- Chciałem Cię zobaczyć, przepraszam
jeśli Cię wystraszyłem.
- Nie, nie. Nie przestraszyłeś-
wpatrywał się w jej oczy i nie dostrzegał iskierek, które
wcześniej bezwstydnie tańczyły w jej pięknych zielonych oczach.
Uśmiechnął się dość niepewnie, nikle, ale to co zobaczył
później, sprawiło iż jego nikły uśmiech stał się promienny.
Dziewczyna odwzajemniła ten drobny gest.
- Myślałam, że nie mówiłeś
poważnie.
- Czego?
- Wtedy gdy mnie odwiozłeś,
ja...sądziłam że powiedziałeś to przez grzeczność.- Philip
przez chwilę był skołowany, nie wiedział co powiedzieć, bo po
prostu nie wiedział. Co miał powiedzieć, nie no co Ty! To była
prawda ale brzmiałaby beznadziejnie.
- Ale jestem tu i sam Cię znalazłem-
to wydawało się najbardziej odpowiednie, uśmiechnął się do niej
czule, tak jak do nikogo. Czuł się jakby tak naprawdę znał ją od
długiego czasu, ale dawno nie widział.
- Jesteś- powtórzyła i chociaż jej
oczy nie błyszczały szczęściem usta przynajmniej ułożyły się
w uśmiech.
- Czy mogę odwieść Cie do domu?-
spytał i dopiero teraz ujawniło się jego „królewskie
wychowanie” zabrzmiał jakby prosił ją do tańca. W tym przypadku
podwiezienie Hope, równało się z tańcem. Skinęła nieśmiało
głowa po czym ruszyła z nim w stronę zaparkowanego przy ulicy BMW.
- Skąd wracasz?- spytał kiedy
wsiadali do samochodu. Brunetka zerknęła na niego ściskając
czarną teczkę.
- Z warsztatów, jestem studentką
Juillard School na wydziale malarstwa- rozpromieniła się lekko na
tą myśl, a Philip właśnie ruszył, GPS automatycznie wybrał
drogę pamiętając tą sprzed kilku dni kierując księcia w stronę
domu Hope.
- Moja siostra bardzo chce się tam
uczyć, mówi, że chodzą tam najlepsi. W takim razie mam zaszczyt
dzielić tą niewielką przestrzeń z artystką- zerknął na nią a
ona jedynie pokiwała głową, a Philip zatrzymał się przed jej
domem, zagryzł wargi.
- Hope?
- Tak?
- Chciałbym dać Ci swój numer i
jeśli chcesz...
- W porządku- odparła od razu i kiedy
podał jej swój telefon by wpisała on zrobił to samo. Uniósł na
nią wzrok, tak bardzo chcąc by tu jeszcze została. Czuł się
jakby nie musiał udawać przed nią, jakby ona była jego własną
mała galaktyką w której czuł się bezpiecznie. Zapatrzony w nią
wywołał zapewne dziwne uczucie w brunetce.
- Philip?- jego imię wypowiadane przez
Hope, brzmiało naprawdę wyjątkowo. Ocknął się z transu i
odwrócił wzrok.- dziękuję jeszcze raz. Do zobaczenia, mam
nadzieję szybko i do napisania.- była wciąż przygnębiona, a on
nie wiedział dlaczego, był tak cholernie bezsilny, a chciałby by
jeszcze chwilę przy nim została. Chciałby ją pocieszyć, móc
jeszcze coś powiedzieć. Wyszła a on za nią, odwróciła się gdy
staną przy niej.
- Będzie mi bardzo miło, jeśli
zgodzisz się bym jutro zabrał Cię gdzieś po zajęciach. Mam
pewien pomysł i...
- Philip to miłe jednak...to nie
najlepszy czas. Muszę, być w domu i...
- Okej rozumiem, przepraszam.
- Ale pisz do mnie.
- Będę
obiecuję, a Ty odpisuj.
- Obiecuje odpisywać- odpowiedziała po
czym ruszyła przez mały trawnik w stronę swojego domu gdzie
otworzyła drzwi i ponownie zniknęła z jego życia na krótki
moment.
Proszę was o komentarze, naprawdę to pomaga mi, motywuje i wiem co jest dobre a co nie. Co muszę poprawić, a co dodać. Proszę was weźcie to pod uwagę, Jeśli chodzi o spoiler VI odcina, nie wiem kiedy dokładnie się pojawi ale na pewno do następnego piątku powinien być.
Saro miałam przeczytać po powrocie do domu ale nie mogłam się powstrzymać. Sprawiasz, że się uśmiecham szeroko do tego co czytam i kocham twoje opowiadanie. Bardzo tęskniłam za czytaniem tego co wychodzi spod twoich palcy. Jesteś niesamowita, a ja podziwiam ciągle twój talent i coraz bardziej się zakochuje. Do następnego rozdziału. Ah moja Hope <3
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci, naprawdę dziękuje tak wiele to dla mnie znaczy. Hope ma w sobie Caspra i kocham ją prawie jak jego.
UsuńCudowny rozdział! Czekam z niecierpliwoscią na następny :)
OdpowiedzUsuńBardzo Ci dziękuję
UsuńNa reszcie. Już myślałam że się nie doczekam ;) no w każdym razie piękne, znów zabrakło mi słów. Geniuszu twój talent mnie powala. Wspaniały rozdział, zresztą jak każdy. :) Do następnego <3
OdpowiedzUsuńDziękuję za Twoje słowa nawet nie wiesz jak mnie uskrzydlają
UsuńCudowny!!!!
OdpowiedzUsuńDziękuję
UsuńNaprawdę cudownie piszesz to opowiadanie. Już nie mogę doczekać się następnego rozdziału!!
UsuńKocham to cudoo
OdpowiedzUsuńMiło mi
UsuńJejku naprawde niesamowity rozdział :3
OdpowiedzUsuńDziękuję kochana. Mam nadzieję, że następny również się wam spodoba.
Usuń